wtorek, 4 września 2012

Żywe legendy



 "Mniej milionów, więcej jaj". Taki transparent pod swoim adresem ujrzał niedawno na treningu Fernando Llorente. Kibice Athletic Bilbao krótko i dosadnie skwitowali zachowanie reprezentanta Hiszpanii, który odmówił przedłużenia kontraktu z klubem.

Wierność barwom klubowym. Czym jest w dzisiejszych czasach? W czasach kiedy to pieniądz rządzi światem, a piłkarz przywiązuje się do klubu jak przedstawiciel handlowy do samochodu. Wiem, że czasem do tematu piłki nożnej podchodzę dość idealistycznie. Ktoś może mi zarzucić infantylne myślenie. Ja, facet po trzydziestce z rodziną na utrzymaniu z takim podejściem do tematu. Przecież trzeba zarabiać, iść tam gdzie dają więcej. Ot, cała filozofia. Tak to prawda, ja też lubię mieć trochę grosza w kieszeni, ale wyobraźcie sobie taką sytuację. Przechodzimy wszystkie etapy piłkarskiej edukacji, począwszy od szkółki, poprzez zespoły juniorskie, aż wreszcie debiutujemy w pierwszym zespole, w najwyższej klasie rozgrywkowej. Gramy przez kilkanaście lat i w końcu kończymy tę całą przygodę z piłką, tak gdzie wszystko się zaczęło. Przez te wszystkie lata, jak to bywa w tym sporcie, są momenty lepsze i gorsze. Kontuzje, spadki, awanse, zmiany trenerów, grzanie ławy, ale jest też satysfakcja, spełnienie i szacunek miejscowych kibiców, aż do grobowej deski. Prawdopodobnie w historii każdego klubu znajdziemy zawodnika, który wyznawał lub dalej wyznaje właśnie tę filozofię gry. Mi na myśl przychodzi zawsze jeden.

Chyba nie ma osoby, która nie pamięta pierwszych replik koszulek piłkarskich kupowanych na popularnych, a nieistniejących już olsztyńskich targowiskach. Dodam, że replika to określenie i tak na mocno na wyrost. Stuprocentowy poliester. Ci, którzy grali w upale dobrze o tym wiedzą. Ale w tamtych czasach owe koszulki były przedmiotami pożądania,  uniwersalnym ubiorem nie tylko na asfaltowe boisko, ale również do szkoły czy na niedzielną mszę na dwunastą. Prym na podwórkach wiodła fosforyzująca koszulka Borusii Dortmund z Matthiasem Sammerem. Moja miała charakterystyczne biało – czarne, pionowe pasy i nawet po kilkunastu praniach trzymała się dość dzielnie. No, ale nie jest to blog Kasi T. więc kończę temat tekstyliów.
Pamiętam, że kiedy zaczynałem edukację w szkole średniej, 20 - letni wówczas Alessandro Del Piero, dopiero zaczynał karierę. To i tak wystarczyło, żeby w szkolnym kręgu futbolowych maniaków był uznawany już za postać niemal kultową. Szesnaście lat później miałem okazje zobaczyć tego samego zawodnika na żywo, w klasyku Serie A: Milan-Juventus. Z nostalgią patrzyłem jak na San Siro dwukrotnie pakuje piłkę do bramki Rossonerich. I choć zabrzmi to trochę patetycznie, to z lekkim uśmieszkiem wspomniałem sobie te stare dobre licealne czasy i komentowanie na przerwach wyników środowych meczy. Jest w tym coś ekscytującego, że przez te wszystkie lata nosisz te same barwy klubowe, grasz dla tych samych kibiców, depczesz tą samą murawę i nic się nie zmienia. Nic poza logiem sponsorów na koszulkach. Są piłkarze których podziwiam za umiejętności, lekkość zdobywania bramek, niekonwencjonalne i finezyjne zagrania. Są też zawodnicy, których cenię za przywiązanie do barw klubowych. Napastnik Juventusu posiadał wszystkie wymienione zalety. Zbierał oklaski od wiernych fanów kiedy unosił w górę Trofeum Ligi Mistrzów, ale także kiedy strzelał bramki z rzutów wolnych w Serie B, gdy jego zespół został zdegradowanych po tzw. Aferze Calciopoli. Tak naprawdę był szanowany chyba wszędzie tam gdzie się pojawił. 

 "He is the greatest player I have ever played against, he twisted me incredibly" - Gary Neville

20 maja 2012 r. rozegrał swój ostatni 705 mecz w historii Juventusu. Nie powiem, że jestem fanem ligi włoskiej. Szczerze mówiąc, kiedy dowiedziałem się ostatnio z prasy, że nie ma chętnych do transmitowania meczów Serie A, jakoś niespecjalnie mnie to dotknęło. Natomiast jedno jest pewne, Serie A, bez Alessandro del Piero nie będzie już takie jak kiedyś. 

Nie jestem pewny, ale Del Piero naprawdę w ogóle się nie starzeje – powiedział kiedyś Diego Maradona. I coś w tym musi być, bo po 19 latach gry w Starej Damie, w wieku prawie 38 lat, otrzymał propozycję gry dla FC Sydney i jest wielce prawdopodobne, że podpisze ten kontrakt. Ktoś złośliwy, może powiedzieć, że legenda Juventusu chce jeszcze dorobić do piłkarskiej emerytury w kraju kangurów. Ale ja patrzę na to w inny sposób. Facet po prostu zasłużył na dobre wakacje …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz