Droga Reprezentacji Polski (czyt. PZPN) do Mistrzostw Świata w Brazylii jest jak słynna „droga śmierci” w Boliwii. Długa, kręta i w każdej chwili
można się z niej spier…..
W końcu odnieśliśmy sukces na
miarę naszych możliwości, pokonaliśmy najbiedniejszy kraj w Europie, notowany
na 141 miejscu w rankingu FIFA. To dość dobry prognostyk przed meczem z
wyspiarzami. Wystarczy jeszcze tylko poprawić celność podań, atak pozycyjny,
grę z kontry, skuteczność i Angoli mamy na widelcu. A tak na poważnie, to ciężko
w grze Biało-Czerwonych znaleźć jakiś pozytyw. Przynajmniej mi. Chwała tym,
którzy w dniu wczorajszym odpuścili sobie oglądanie tego meczu w telewizji i
słuchali transmisji w radiu. Przynajmniej oszczędzili sobie tego przykrego
widoku. Mamy upragnione 3 punkty, ale czy ktoś się cieszy?
Analizując wczorajszy mecz
zastanawiałem się nad dwiema rzeczami. Po pierwsze, jaki jest sens w
zagrywaniu prostopadłych piłek do napastników, kiedy na linii podania stoi
dwóch obrońców, w dodatku trzymających się prawie za ręce. Po drugie jaki jest
sens grania atakiem pozycyjnym, którego najzwyczajniej w świecie grać nie umiemy. Podejrzewam, że na powyższe zagadnienia, odpowiedź mógłbym uzyskać tylko
od aktorów wczorajszego szoł, z trenerem włącznie, albo od jakiegoś pokręconego
wróżbity. Atak pozycyjny to podstawa dostania się pod bramkę rywala i
strzelenia gola, tak jest w większości sportów zespołowych. Chyba, że są jakieś
cudowne techniki teleportacji, o których nie mam zielonego pojęcia. Nasza gra
jest do bólu przewidywalna. Nie wypada powiedzieć: „Gra się tak jak przeciwnik
pozwala”. Nie w meczu z kelnerami. Gramy do znudzenia te same schematy, które
po jakimś czasie mogliby rozpracować nawet defensorzy z IQ70. Nie będę pisał,
że nasz rywal miał szanse na remis, bo nie miał, ale widząc naszą nieporadność
często gościł na naszej połowie. Na szczęście najbardziej zrelaksowany gracz
tego spotkania - Przemek Tytoń, który nie musiał robić uników od rac i petard,
kilka razy ładnie się zachował w polu karnym.
Oglądając wczorajsze spotkanie
momentami żałowałem, że nikt do tej pory nie wynalazł cudownego wehikułu czasu,
który cofnął by naszych rzemieślników w czasy juniorskie. Po co? Po to, aby mogli
do woli „grać w dziada” i trenować podstawy gry w piłkę nożną. Ja naprawdę nie
wymagam od naszych piłkarzy miodu i finezji, ale jeżeli reprezentują 40
milionowy naród to niech robią to z
jajami. Dlatego jako widz mam prawo do krytyki i to w każdym wydaniu.
Takim
cichym zwycięzcą tego meczu jest z całą pewnością Jakub Błaszczykowski. Ten niezwykle
skromny, utalentowany i charyzmatyczny chłopak już po raz kolejny może
powiedzieć z dumą: „gdyby nie JA to …”

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz