środa, 12 września 2012

Kabaret za dwie dyszki




Droga Reprezentacji Polski (czyt. PZPN) do Mistrzostw Świata w Brazylii jest jak słynna „droga śmierci” w Boliwii. Długa, kręta i w każdej chwili można się z niej spier…..

W końcu odnieśliśmy sukces na miarę naszych możliwości, pokonaliśmy najbiedniejszy kraj w Europie, notowany na 141 miejscu w rankingu FIFA. To dość dobry prognostyk przed meczem z wyspiarzami. Wystarczy jeszcze tylko poprawić celność podań, atak pozycyjny, grę z kontry, skuteczność i Angoli mamy na widelcu. A tak na poważnie, to ciężko w grze Biało-Czerwonych znaleźć jakiś pozytyw. Przynajmniej mi. Chwała tym, którzy w dniu wczorajszym odpuścili sobie oglądanie tego meczu w telewizji i słuchali transmisji w radiu. Przynajmniej oszczędzili sobie tego przykrego widoku. Mamy upragnione 3 punkty, ale czy ktoś się cieszy?

Analizując wczorajszy mecz zastanawiałem się nad dwiema rzeczami. Po pierwsze, jaki jest sens w zagrywaniu prostopadłych piłek do napastników, kiedy na linii podania stoi dwóch obrońców, w dodatku trzymających się prawie za ręce. Po drugie jaki jest sens grania atakiem pozycyjnym, którego najzwyczajniej w świecie grać  nie umiemy. Podejrzewam, że na powyższe zagadnienia, odpowiedź mógłbym uzyskać tylko od aktorów wczorajszego szoł, z trenerem włącznie, albo od jakiegoś pokręconego wróżbity. Atak pozycyjny to podstawa dostania się pod bramkę rywala i strzelenia gola, tak jest w większości sportów zespołowych. Chyba, że są jakieś cudowne techniki teleportacji, o których nie mam zielonego pojęcia. Nasza gra jest do bólu przewidywalna. Nie wypada powiedzieć: „Gra się tak jak przeciwnik pozwala”. Nie w meczu z kelnerami. Gramy do znudzenia te same schematy, które po jakimś czasie mogliby rozpracować nawet defensorzy z IQ70. Nie będę pisał, że nasz rywal miał szanse na remis, bo nie miał, ale widząc naszą nieporadność często gościł na naszej połowie. Na szczęście najbardziej zrelaksowany gracz tego spotkania - Przemek Tytoń, który nie musiał robić uników od rac i petard, kilka razy ładnie się zachował w polu karnym.

Oglądając wczorajsze spotkanie momentami żałowałem, że nikt do tej pory nie wynalazł cudownego wehikułu czasu, który cofnął by naszych rzemieślników w czasy juniorskie. Po co? Po to, aby mogli do woli „grać w dziada” i trenować podstawy gry w piłkę nożną. Ja naprawdę nie wymagam od naszych piłkarzy miodu i finezji, ale jeżeli reprezentują 40 milionowy naród to niech robią  to z jajami. Dlatego jako widz mam prawo do krytyki i to w każdym wydaniu. 

Takim cichym zwycięzcą tego meczu jest z całą pewnością Jakub Błaszczykowski. Ten niezwykle skromny, utalentowany i charyzmatyczny chłopak już po raz kolejny może powiedzieć z dumą: „gdyby nie JA to …”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz